Na łamach majowego numeru miesięcznika FILM ukazała się krótka recenzja książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Po wnikliwej lekturze zastanawiam się, czy autorka w ogóle zajrzała do mojej książki, czy też oceniła ogrom mojej pracy po jej grubości. Mało merytoryczna recenzja, której autorka skupia się na fenomenie Frankensteina, zamiast na treści recenzowanej książki, napisana została na podstawie informacji zawartych na tylnej okładce! Autorka prawdopodobnie nawet nie przejrzała spisu treści, bo wówczas wiedziałaby, że w mojej książce nie opisuję "wszystkich szczegółów związanych z bytowaniem Frankensteina w kulturze masowej" jak twierdzi autorka, wprowadzając przyszłego czytelnika w błąd. O komiksach, musicalach, zabawkach, grach itd. wspominam jedynie we wstępie, a książka skupia sie na fenomenie stricte filmowym. W dodatku zmasakrowano nazwę wydawnictwa YOHEI przekręcając ją na YOTTER(!?). Po głównym patronie medialnym spodziewałem się nieco bardziej rozwiniętej i profesjonalnej opinii. Oceńcie sami, "recenzja" w dalszej części wpisu...
FILM ostatnio wogóle się nie spisuje. Ja bym się aż tak bardzo nie przejmowała. Każdy PR jest dobry! Jak ktoś jest zainteresowany to przynajmniej będzie wiedział, że taka książka jest.
OdpowiedzUsuńPod rządami Pana Raczka "Film" bardzo dużo zyskał. Dla tego ta recenzja aż kluję w oczy.
OdpowiedzUsuńTo nawet nie recenzja, tylko notatka o tym, że takie coś w ogóle pojawiło się na rynku...
OdpowiedzUsuńA to YOTTER, he he, ja w pierwszej chwili myślałem, że to pseudonim autora notatki. :)
Cassel