W Transylwanii stra… to znaczy
śmieszy!
Kino bardzo rzadko kpi z
klasycznych potworów, a jeszcze rzadziej robi to w pakiecie. Filmy parodiujące
Frankensteina, Drakulę, mumię i wilkołaka (czy też Człowieka-wilka jak kto
woli) oraz gościnnie niewidzialnego człowieka - praktycznie niezauważalne
epizody, można wyliczyć na palcach jednej ręki. Rok 1948 to slapstickowy, pełen
gonitw i klasycznych monstrów, „Abbott i Costello spotykają Frankensteina”,
potem kilka lat przerwy i kultowa animacja kukiełkowa „Mad Monster Party?” z
roku 1967. Następnie długo, długo nic i na ekrany kin trafia komedia przygodowa
„Łowcy potworów” („The Monster Squad” 1987 r.). Kolejne ćwierć wieku to cisza w
temacie i krzaczek samotnie turlający się po pustynnym pustkowiu. Gdzieś tam w
międzyczasie mignął tylko średnio udany, przygodowo-awanturniczy „Van Helsing”, próbujący powrócić do czasów
złotej ery Hollywood, ale płomień nadziei, nie dość że wątły, rozbłysnął tylko na
chwilę i równie szybko zgasł. Klasyczna
„drużyna potworów”, której epoka definitywnie się skończyła, weszła do szafy,
ustępując miejsca krwiożerczym bestiom z kosmosu: Predatorowi i Obcemu. Te dwie ikony kina science fiction na długie lata zawłaszczyły
srebrny ekran i „sympatię” widzów wyłącznie dla siebie. Sława kosmicznych
brzydali też w końcu nieco przygasła, a nieudane crossovery ze słowem „versus”
w tytule uświadomiły wszystkim, że jeden film jest za mały dla nich dwóch. W tym czasie „Classic
Monsters” cierpliwie czekali, aż widzowie za nimi zatęsknią, a producenci przypomną sobie o potencjale w nich drzemiącym. I choć prawdziwy
renesans przeżywa obecnie tylko Frankenstein, który pojawi się na pierwszym lub
drugim planie w kilku produkcjach zapowiadanych na 2013 i 2014 rok, samodzielnie nie jest w stanie zagwarantować
takiej porcji nostalgii, wzruszenia i grozy, jak w zestawie z mumią,
wilkołakiem i Drakulą, starymi kumplami z dawno minionych lat...
Klasyczne potwory kontratakują!
(Niewidzialny człowiek po raz pierwszy w 3D!)
Genndy Tartakovsky, twórca m.in.
„Samuraja Jacka”, wpadł na kapitalny pomysł hotelu dla potworów, w którym te,
odizolowane od świata zewnętrznego, znaleźć mogą spokój z dala od ludzkich oczu, ciekawości i wrogości.
Ale prawdziwej wolty, pomysłodawca "Laboratorium Dextera" dokonuje konceptem, by miejsce potwora
wrzuconego między ludzi, zajął, dla odmiany, człowiek wrzucony w świat potworów. Do hotelu
pełnego strasznych indywiduów trafia więc zakręcony, nieco zarozumiały nastolatek, a że trwają
właśnie przygotowania do 118 urodzin córki Drakuli, wiadomo z góry, że wyniknie
z tego wzruszający romans, wielkie zamieszanie, kupa śmiechu i… strachy na
lachy. Potwory z „Hotelu Transylwania” są bowiem, ni mniej ni więcej, strrrasznie
fajne. Choć dwoją się i troją by wzbudzać lęk, a nerwowy Drakula w czerwonej
aurze wygląda naprawdę przerażająco – ataki furii na szczęście szybko mu mijają, wszyscy
pensjonariusze (no, może poza Quasimodo i pająkami) wyglądają tak sympatycznie
i tak dobrze im z oczu, i z oczodołów również, patrzy, że chciałoby się ich
spotkać we własnej szafie.
Cyfrowa animacja z najwyższej półki, połączona z dynamicznym montażem
robi doskonałe wrażenie. Film jest dopieszczony pod względem formalnym.
robi doskonałe wrażenie. Film jest dopieszczony pod względem formalnym.
Barwna galeria postaci nie pozwala na chwilę nudy,
na ekranie wciąż coś się dzieje, a najważniejsze, że dzieje się naprawdę
zabawnie. Nie jest to, od razu zaznaczam, poziom pierwszego „Shreka”; turlanie
się po podłodze ze śmiechu raczej nam nie grozi, ale kilka motywów naprawdę
zrywa czapki z głów, wynosząc dziełko Tartakovsky'ego wysoko ponad poziom przeciętności. Moje ulubione – rzucam tu słowa hasła, by niczego nie zdradzić: serek topiony, wilczek na pianinie, Drakula na scenie i nietoperz w oknie
samolotu. Film ogląda się bardzo przyjemnie, humor jest
lekki i pozbawiony znamion wulgarności, no, może poza bąkiem zasadzonym przez Frankiego
– ale uznajmy to za wypadek przy pracy, w sumie całkiem zabawny, bo zakończony
efektownym płomieniem z kominka. Jedyne minusy „Hotelu Transylwania”, to narzeczona
Frankiego - postać absolutnie zbędna i nijaka, oraz humorystyczna sinusoida, po której poruszają się gagi, od letnich, pozostawiających widza obojętnym, do tych rozkładających na łopatki, przy czym tych drugich mogłoby być trochę więcej.
Frankie / Frankenstein, szkoda, że tym razem nie samotny...
Choć chciałbym móc napisać, że wielkiej
postury postać Frankiego najbardziej przypadła mi do gustu (skok do basenu - bezcenny!), muszę oddać
sprawiedliwość w ręce Drakuli. To, co wyrabia hrabia, przerasta nie tylko ludzkie, ale i potworne pojęcie. Drakula biega,
lata, skacze, tańczy i śpiewa, a we wszystkich tych czynnościach nieodmiennie śmieszy,
bo, jak to hrabia, próbuje w całym zamieszaniu zachować śmiertelną powagę i srogą minę. Wszystkie te wygibasy czynione z szybkością Samuraja Jacka, służą ratowaniu córki przed światem ludzi, a jej
imprezy urodzinowej przed katastrofą. Najlepsze momenty ma jednak hrabia pod
postacią nietoperza, kiedy dosłownie zabija śmiechem. Jego próby przyspieszenia lotu przez szaleńcze odpychanie
się skrzydłami od, w sumie nie wiadomo czego, fundują widzom
prawdziwy trening przepony.
Sama słodycz - córka Drakuli pod postacią nietoperza
(już wiadomo co dzieje się z ubraniem podczas przemiany ;)
(już wiadomo co dzieje się z ubraniem podczas przemiany ;)
Z przysłowiowym bananem na twarzy ogląda się cały „Hotel Transylwania”. To film niezwykle pogodny, zwariowany i, choć połowa bohaterów to sztywniaki lub na wpół sztywniaki, pełen życia. Gdy mumia pojawia się w hotelu, nanosi
górę piachu, niewidzialny człowiek próbuje pokazać kalambur, a gdy wszyscy
występują na scenie, Frankie gra oczywiście na gitarze elektrycznej. Żartów z przywar klasycznych potworów znajdziemy w filmie znacznie więcej. „Hotel…”, poza stworami wszelkiej maści, wypełniony
jest
po same brzegi
pozytywną energią. Kontynuuje tym samym najlepsze tradycje komediowych
crossoverów w stylu „Mad Monster Party?”, za którego nieoficjalny remake,
mógłby śmiało uchodzić. W finale, gdy (uwaga - MAŁY SPOJLER!) dochodzi do spotkania bohaterów z ludźmi, ta zwariowana komedia potrafi też naprawdę wzruszyć, a cała opowieść niesie ze
sobą cenne przesłanie, nie tylko dla młodszej widowni, że nie jest ważne kim jesteś,
lecz jaki jesteś.
Ocena 8/10
Źródła zdjęć:
http://insidemovies.ew.com
http://insidemovies.ew.com
http://www.empireonline.com
http://bloody-disgusting.com
A ja mam mieszane uczucia. Kocham Tartakovskiego i gdyby wyłączyć temu filmowi dźwięk to bym był zachwycony.
OdpowiedzUsuńO co dokładnie chodzi z dźwiękiem? Nie podobał Ci się polski dubbing, efekty dźwiękowe czy piosenka "I'm Sexy And I Know It"?
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że w wyliczance filmów parodiujących klasyczne monstra zabrakło "Młodego Frankensteina" Mela Brooksa :)
OdpowiedzUsuńNie zabrakło, przywołałem tylko te filmy, które parodiowały całą "drużynę potworów", nie pojedyncze sztuki ;)
OdpowiedzUsuńUmówmy się... To nie jest film dla dzieci. Ciągłe podteksty seksualne, humor naprawdę ciężki... A najgorsze jest to, że byłem na sali pełnej 7-10 latków. I częściej śmiali się ich rodzice, co w przypadku bajki dla dzieci jest po prostu porażką... I niech mi ktoś jeszcze powie, że w tym filmie było 3D...
OdpowiedzUsuńByło 3D, ale faktycznie, właśnie mi o nim przypomniałeś, bo jakiś taki mało zauważalny był ten efekt 3d, poza standardowym przyciemnieniem obrazu ;). Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że jeśli 3D to tylko w IMAX.
OdpowiedzUsuń34 year-old Business Systems Development Analyst Aurelie Cameli, hailing from Mont-Tremblant enjoys watching movies like Stargate and LARPing. Took a trip to Sacred City of Caral-Supe Inner City and Harbour and drives a Ferrari 410 Sport. ich strona
OdpowiedzUsuń