poniedziałek, 12 października 2015

"Hotel Transylwania 2" - recenzja

Klasyka wiecznie żywa! - chciałoby się zakrzyknąć po seansie drugiej części "Hotelu Transylwania". Nie sposób zliczyć wszystkich ekranizacji i trawestacji nieśmiertelnych opowieści o Frankensteinie, Draculi, Wilkołaku, Mumii i Niewidzialnym człowieku. Mimo upływu ponad osiemdziesięciu lat od premiery filmów Universalu opowiadających po raz pierwszy o losach wyżej wymienionych postaci, te wciąż wydają się młode, świeże i elastyczne, bo poddające się kolejnym wersjom, nowatorskim formom, realiom i śmiałym wizjom nowych pokoleń artystów X muzy. Idę o zakład, że kultowe potwory / ikony gatunku horror-sf, jak Obcy, Predator, Jason, Freddy czy Terminator, wykreowane przez współczesne kino, za osiemdziesiąt pięć lat będą tylko filmową ramotką z przełomu XX i XXI wieku, wyeksploatowaną merytorycznie do cna (bądźmy szczerzy, już dziś nie ma na nich świeżych pomysłów), podczas gdy "drużyna potworów" Złotej ery Universalu wciąż będzie wyciągana z lamusa od nowa i od nowa, otrzymując raz za razem nowe, ekranowe życie. "Hotel Transylwania 2" jest wyraźnie słabszy od oryginału z 2012 roku (TUTAJ recenzja), i choć klasyczne monstra wciąż potrafią efektownie narozrabiać i zdrowo rozbawić, to zbyt wiele rzeczy mi w sequelu zazgrzytało, żeby uznać go za film w pełni udany...



W drugiej części "Hotelu", choć ta - ekspresowo przekraczając barierę 200 milionów dolarów - okazała się sukcesem kasowym znacznie większym od "jedynki", widać już niestety lekkie zmęczenie materiału i brak nowych pomysłów na ukazanie przywar potworów w krzywym zwierciadle. Zupełnie na siłę i wbrew logice, wilkołakowi przypisano zachowania charakterystyczne dla... psa, takie jak zakopywanie piłki tenisowej w ziemi czy ganianie za frisbee. Różnica poziomu żartów między jedynką a dwójką, bezlitośnie obnażająca słabości sequela i tendencję zniżkową, jest aż nadto widoczna. Podczas gdy w "Hotelu Transylwania" pojawiał się rozbrajający serek topiony wykrzykujący "Topię się!", w sequelu mamy zdecydowanie mniej zabawne kawałki tortu chcące uporczywie wrócić z talerzyków do tortu-matki.


Film Genndy'ego Tartakovsky'ego jest nierówny, bo obok żartów wysokich lotów, jak znana już z trailera sekwencja na wielkiej skoczni, czy podróż Ekipy Draca na powolnym skuterze w towarzystwie Bloba, pojawiają się motywy nawet nie tyle nieśmieszne, co niezrozumiałe, drażniące, a wręcz żenujące. Do nieudanych pomysłów zaliczam całą sekwencję wyjazdu Jonathana i Mavis do Kalifornii, albowiem twórcy nie wykorzystali potencjału humorystycznego tkwiącego w sytuacji odwrotnej do tej znanej z pierwszej części. Tym razem to potwór (Mavis) trafia do świata ludzi i... w sumie nic z tego nie wynika. Niby Mavis opija się jak szalona słodkimi napojami w sklepie i myśli, że kamera monitoringu kręci o niej film dokumentalny, a jej teściowie mylą zarośniętego i brodatego sąsiada z wilkołakiem, ale na tym koniec zderzenia "kultur". Nie wspomnę już z litości o sekwencji jazdy (level expert!) Mavis na BMX-ie - po co ta scena, dlaczego córka Draculi okazuje się nieoczekiwanie mistrzynią w rowerowych ewolucjach? Podobnie zazgrzytał mi, w założeniu zabawny, taniec Draculi przed wnukiem. Takich kwiatków, scen i gagów bez puenty, pozostawiających nas z uczuciem niedosytu i myślą: "co poeta miał na myśli", jest w "Hotelu Transylwania 2" bez liku. Na szczęście sąsiadują one z motywami stojącymi na wyższym poziomie humorystycznym, a widowiskowy finał, w dużym stopniu wynagradza konieczność przebrnięcia przez dokuczliwe mielizny i zabawne inaczej momenty filmu Tartakovsky'ego. 


Drugą część "Hotelu" kilkukrotnie ratuje, a jakże, mój ulubieniec - Frankenstein, czy też monstrum (tym razem osobiście rozwodzi się na temat zasadności nazywania go Frankensteinem). Scena z jego udziałem, gdy młode dziewczęta zamiast się go przestraszyć, pstrykają sobie z nim sweet focię, jest nie tylko zabawna, ale i w trafny, trochę gorzko szczery sposób, ilustruje kondycję potworów we współczesnym świecie. Frankenstein jest również głównym bohaterem najzabawniejszej - jak dla mnie - sceny filmu: gdy wysoka wieża wali się na ziemię, Frank staje w płomieniach i biegając z wrzaskiem po pomieszczeniach niczym żywa.. przepraszam... martwa pochodnia, zajmuje ogniem cały kampus - spektakularne to, dynamiczne, zaskakujące i śmieszne! Szkoda, że takich scen-perełek jest w sequelu rozczarowująco mało. Na plus - twórcy tym razem ograniczyli czas antenowy żony Frankensteina do niezbędnego minimum. I dobrze, bo była bez dwóch zdań najsłabszym ogniwem pierwszej części. 


Warto pochwalić Genndy'ego Tartakovsky'ego za całkiem mądrą puentę i finałowe przesłanie filmu, że nie należy na siłę przypisywać nikomu roli społecznej, bo z czasem każdy odkryje w sobie kim naprawdę jest. No i za mnóstwo mrugnięć okiem do obeznanego w potwornym kinie widza. Główny bad-guy, zły wampir o nazbyt, jak na animację, przerażającym obliczu, nosi imię Bela - oczywiście od Beli Lugosiego, najsłynniejszego odtwórcy roli Draculi (a nie od bohaterki Kristen Stewart ze "Zmierzchu" - żeby nie było ;), zaś Jonathan przebrany za wampira nosi na głowie pamiętną, ekscentryczną fryzurę Gary'ego Oldmana, tu nazywaną "tyłkiem szympansa", z arcydzieła Francisa Forda Coppoli. Na deser, zapewne z powodu zbyt małego potencjału komediowego, w epizodycznych rolach zaserwowano nam Upiora z opery i Potwora z Czarnej laguny, czyli dwa nieco mniej kultowe potwory Złotej ery Universalu. 


Nie powiem, chętnie obejrzałbym trzecią odsłonę "Hotelu Transylwania" - która, biorąc pod uwagę wyniki kasowe "dwójki", na pewno powstanie - bo wśród członków Ekipy Draca, choć to film animowany, wciąż czuć prawdziwą ekranową chemię. Martwi mnie jednak, że już "Hotel Transylwania 2" dość wyraźnie zdradza pierwsze objawy wyeksploatowania formuły. Myślałem, że scenariusz ewentualnej części trzeciej, mógłby Tartakovsky oprzeć na przeprowadzce potworów do współczesnej metropolii i zderzeniu ich z cywilizacją XXI wieku, ale już słabiutki pod każdym względem motyw wycieczki Jonathana i Mavis do Kaliforni, oraz nachalny product placement firmy SONY (smartphone w rękach Draculi, laptop VAIO itp.), pokazują, że nie tą drogą powinna podążać ta, wciąż stojąca na przyzwoitym poziomie, seria. 

Ocena 6/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz