poniedziałek, 19 października 2015

"Dom grozy" sezon 2 - recenzja

Pierwszy sezon serialu "Penny Dreadful", w Polsce znanego jako "Dom grozy", był dla mnie nie lada wydarzeniem. Oto moje ulubione postaci: monstrum oraz Frankenstein - stali się jednymi z głównych bohaterów naprawdę niezłego serialu. Zagościli na małym ekranie nie tylko w doborowym towarzystwie Doriana Graya i Człowieka-wilka, ale i w równie doborowej obsadzie; na liście płac "Domu grozy" pojawiły tak znane nazwiska, jak Eva Green ("Casino Royale"), Timothy Dalton (seria 007), Josh Hartnett ("Pearl Harbor"), czy - w roli monstrum - znany z serialu "Black Mirror" i nowych Bondów - Rory Kinnear. Wszystkie odcinki pierwszego sezonu śledziłem z zapartym tchem i, po świetnym zakończeniu, z niecierpliwością wypatrywałem sezonu drugiego. Niestety, z całego konceptu jakby nagle uszło powietrze. Twórcy, którzy w sezonie pierwszym zaproponowali ciekawe połączenie losów klasycznych postaci, w sezonie drugim zaczęli dreptać pod tym względem w miejscu, a fabuła niemiłosiernie się rozwlekła. Ale wszystko po kolei...




Największy zjazd po równi pochyłej zaliczyła Eva Green, czyli panna Vanessa Ives, wokół której obraca się cała oś serialu. Choć w scenariuszu poświęcono jej ponownie najwięcej miejsca,  tragiczna w zamyśle postać zaczyna popadać w autoparodię. Już pod koniec sezonu pierwszego, jęki i słowa w obcych językach, wykrzykiwane z grymasem na twarzy przez Evę Green, zaczynały ocierać się o groteskę, a tu jest jeszcze gorzej. "Babska kłótnia" z ostatniego odcinka, między Vanessą Ives a jej sobowtórem w postaci lalki, to już niemal komedia w najczystszej postaci. To, co w sezonie pierwszym przyprawiało chwilami o ciarki na plecach, w sezonie drugim powoduje u widza uśmiech politowania. Podobnie jest z Człowiekiem-wilkiem Josha Hartnetta (oboje są zresztą przez moment parą), którego problemy egzystencjalne, rozciągnięte na kolejnych dziesięć odcinków, mocno przynudzają. Jedyny lepszy moment tej postaci, i to paradoksalnie w ludzkiej wersji, ma miejsce podczas próby pochwycenia go przez łowcę nagród, okaleczonego przez Człowieka-wilka w ostatnim odcinku pierwszego sezonu. Panna Ives widowiskowo i krwawo rozprawia się z natrętem...


Gdy jednak dochodzi do uwolnienia się bestii w ostatnim odcinku tego sezonu, i pokazaniu jej w pełnej krasie, odczuć można już tylko wielkie rozczarowanie, zarówno poziomem emocjonalnym scen z jej udziałem, jak i samą charakteryzacją, która pozostawia wiele do życzenia. Hartnett, zamiast prezentować się jak dzikie zwierzę, które właśnie "wyszło" z człowieka, wygląda tak, jakby włosy ułożył równiutko na piankę, szykując się na zabawę Halloween... Z ciekawostek - na jaw wychodzi prawdziwe nazwisko Ethana Chandlera, czyli Ethan Lawrence Talbot (tak miał na nazwisko klasyczny Wolfman z filmów Universalu), a inspektor prowadzący śledztwo w jego sprawie ma sztuczną rękę, co jest czytelnym nawiązaniem do inspektora Krogha z klasycznego "Syna Frankensteina".


Postać Timothy Daltona - Sir Malcolm Murray, w pierwszym sezonie charyzmatyczny lider, tu zostaje omotany przez Madame Kali (w tej roli Helen McCrory) i egzystuje przez większą część odcinków gdzieś na granicy snu i jawy, walcząc z demonami przeszłości. To wokół jego osoby zbudowana zostaje akcja drugiego sezonu; wszyscy bohaterowie w ostatnich dwóch odcinkach ponownie łączą siły w akcji ratunkowej. Niestety, po emocjach z finału pierwszego sezonu, gdzie próbowano ocalić córkę Sir Malcolma, nie ma ani śladu.


Nieco lepiej ma się rzecz z moimi ulubieńcami: doktorem Frankensteinem i potworem, ale i tu nie ma mowy o jakichś większych fajerwerkach. Frankenstein popada coraz głębiej w narkotykowy nałóg i zmaga się z wyrzutami sumienia z powodu powołania do życia aż trzech istot, a potwór - John Clare, wciąż poszukuje szczęścia i dogląda doktora tworzącego dlań partnerkę. I to właśnie owa partnerka dla potwora, której książkowy Frankenstein nigdy nie stworzył, okazuje się najciekawszym elementem drugiego sezonu "Domu grozy". Była kochanka Chandlera - Brona (Billie Piper), po śmierci trafia w ręce Frankensteina, by otrzymać nowe życie i nowe imię - Lily. Nieoczekiwanie zostaje... kochanką Frankensteina (dla świata zewnętrznego będąc jego kuzynką), aby trafić na salony i w efekcie do łoża samego Doriana Graya.



Psychopatyczna Lily okazuje się największym potworem w "Penny Dreadful". Nie boi się nikogo, umie walczyć o swoje, zabija brutalnie i z zimną krwią, a wraz z Dorianem Grayem, stwarza w finale nieśmiertelny, przerażająco niebezpieczny duete, który ma zamiar podbić świat. Spełnia się tu najgorszy koszmar Frankensteina, do którego w powieści nie dopuścił, zapobiegliwie niszcząc kobietę-potwora, zanim w ogóle powołał go do życia. Teraz stoi bezbronny i przerażony przed Lily, na której wrażenia nie robią ani prośby, ani groźby Frankensteina, ani nawet wystrzelona przezeń kula, która przeszywa jej pierś. Krwawiąc, Lily zwraca się z wyższością do Frankensteina: "Stworzyłeś zbyt doskonałą istotę, stwórco. Wkrótce uklękniesz przed rasą potworów". Również do Lily należy najmocniejsza scena  całego serialu, gdy ta, w nadzwyczaj dosłowny i wulgarny sposób, wyrzuca potworowi całą pretensję i złość kobiet tego świata na mężczyzn, wdeptując go w ziemię za wszystkie upokorzenia i uprzedmiotowienie płci żeńskiej.


Potwór grany przez Rory Kinneara w tym sezonie tańczy z Vanessą Ives i nawet dostaje od niej buziaka. Dostaje też pracę w gabinecie figur woskowych (pomaga odtwarzać sceny zbrodni), gdzie ciepło przyjęło go przyjaźnie nastawione małżeństwo z niewidomą córką (kolejna wariacja na temat powieściowej rodziny DeLaceyów). Okazują się oni jednak potworami w ludzkiej skórze, bestiami nastawionymi na czysty zysk i zamykają Johna Clare'a - monstrum za kratami, by pokazywać go mieszkańcom miasta jako dziwadło. Gdy nazywają go "królem potworów" (King of the Freaks), John Clare w szale rozpaczy wyrywa kratę ze ścian i dosłownie rozsmarowuje na ścianie zdradziecką parę, pozostawiając ich podłą, niewidomą córkę z martwymi rodzicami. Miażdżąca scena, dosłownie.


Pomimo kilku przebłysków, drugi sezon "Penny Dreadful" pozostawił mnie z dużym poczuciem niedosytu, ocierającym się o rozczarowanie, bo konkretna, dynamiczna, wciągająca fabuła zaczyna się dopiero pod koniec siódmego odcinka. Przez pierwsze sześć, akcja jest wyraźnie spowolniona, rozmieniając się na coraz drobniejsze wątki i skupiając na grzebaniu - mało absorbującym - w przeszłości bohaterów. Widać, że brakuje nowych pomysłów na przestraszenie czy zaskoczenie widza, przez co drugi sezon ogląda się jak przegadaną telenowelę, z wtrąconymi od czasu do czasu, dającymi emocjonalnego kopa scenami akcji. Ta tendencja zniżkowa względem pierwszego, nie wróży najlepiej sezonowi trzeciemu, którego premiera zapowiadana jest na 2016 rok. Obym się oczywiście mylił, tymczasem jednak drugi sezon "Domu grozy" to serialowa średnia krajowa.

Ocena 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz