Tradycją filmów o Frankensteinie, zapoczątkowaną przez Jamesa Whale'a i Borisa Karloffa w 1931 roku, stało się trzymanie w tajemnicy, aż do premiery, nazwiska odtwórcy roli potwora. Bądźmy szczerzy, mało kogo interesuje odtwórca roli doktora Frankensteina; wyobraźnię rozpalają dwie rzeczy: kto zagra monstrum i jak będzie ono wyglądać. Nie inaczej stało się w przypadku filmu Paula McGuigana; choć trailery uchylały rąbka tajemnicy, aż do premiery nie było wiadomo kto wcieli się w najnowszą wersję potwora. Na krótko przed premierą pojawiła się plotka, jakoby w monstrum miał wcielić się Charles Dance, jednakże okazało się, że ostatecznie zagrał... Frankensteina (filmu jeszcze nie widziałem, więc gdybam, że to zapewne ojciec Victora). Dziś już wiadomo, że w potwora w filmie McGuigana wcielił się Spencer Wilding. Mierzący 2 metry i 1 centymetr były kick-boxer, choć jego nazwisko niewiele nam mówi, ma na swoim koncie występy w hitowych produkcjach ostatnich lat ("Autostopem przez Galaktykę", "Batman: Początek", "Gniew Tytanów", "Jupiter Intronizacja"), gdzie, z oczywistych fizycznych względów, grywał postaci różnych kreatur w charakteryzacji specjalnej, lub typów spod ciemnej gwiazdy na drugim planie. Oglądaliście "Strażników Galaktyki"? To ten gość, który nałożył sobie na uszy słuchawki od walkmana Star Lorda ;). Wiemy już zatem, kto zacz, więc możemy przejść do dalszej części wpisu, gdzie opiszę moje wrażenia po ujrzeniu potwora Frankensteina (w filmie nazywa się Prometheus 2) w jego wykonaniu, a także zaprezentuję Wam zdjęcie z planu, na którym Spencer Wilding w pełnej charakteryzacji pozuje z Danielem Radcliffe'em...
Spencer Wilding w filmie "Strażnicy Galaktyki"